Wszyscy jego towarzysze również promienieli światłością. Szaty ich były różne, lecz zawsze wspaniałe (…) Wreszcie Dominik Savio przemówił: – Dlaczego stoisz tu niemy i jakby nieprzytomny. Nie jesteś owym człowiekiem, który w swoim czasie nie bał się niczego, lecz nieugięcie stawiał czoło oszczerstwom, prześladowaniom, wrogom, przykrościom i niebezpieczeństwom wszelkiego rodzaju? Gdzież twoja odwaga? Dlaczego nie mówisz?
Odpowiedziałem z wysiłkiem, jąkając się: – Nie wiem, co mam powiedzieć. Więc to ty jesteś Dominik Savio? – Tak, to ja. Czy mnie nie poznajesz? – Jak to się stało, że cię tutaj widzę? – spytałem, wciąż jeszcze zmieszany i onieśmielony. A Savio odpowiedział serdecznie: – Przyszedłem pomówić z tobą. Tak często rozmawialiśmy z sobą na ziemi. Nie pamiętasz, jak mnie kiedyś kochałeś? Tyle okazywałeś mi przyjaźni, tyle mi dawałeś dowodów życzliwości. A ta twoja miłość serdeczna nie by- łaż odwzajemniona przeze mnie? Wielkie było moje zaufanie do ciebie. Dlaczego więc się boisz? Dlaczego drżysz? Śmiało zadawaj mi pytania.
Na te słowa odzyskałem równowagę wewnętrzną i powiedziałem do niego: – Drżę, bo nie wiem, gdzie jestem. – Jesteś w miejscu szczęśliwości – odrzekł Savio – gdzie się doznaje wszelkich radości i rozkoszy. – Taka więc jest nagroda sprawiedliwych? – Nie, nie – jesteśmy w miejscu szczęśliwości nie wiekuistej, tylko doczesnej, chociaż wielkiej. – To wszystko jest więc naturalne? – Tak, ale upiększone mocą Bożą. – A mnie się zdawało – zawołałem – że to musi być niebo. – Nie, przenigdy – odrzekł Savio. – Piękności wiecznych żadne oko śmiertelne ujrzeć nie może. – A ta muzyka – mówię dalej – czy są to pienia, którymi rozkoszujecie się w niebie? – Nie i jeszcze raz nie. – A więc to były dźwięki naturalne? – Tak, naturalne, udoskonalone jedynie wszechmocą Bożą. – A to światło, które przewyższa blask słoneczny, czy jest światłością nadprzyrodzoną, światłością niebieską? – To światło jest również naturalne, spotęgowane tylko i udoskonalone wszechmocą Bożą.
– A nie można by ujrzeć bodaj maleńkiego promyka światłości wiekuistej? – Nie może jej ujrzeć nikt, kto nie dostąpił oglądania Boga twarzą w twarz. Najmniejszy promyk tego światła zabiłby człowieka: jest ono nie do zniesienia dla słabych zmysłów ludzkich. – A czy istnieje światło naturalne piękniejsze jeszcze od tego? O, gdybyś wiedział … lecz dość byłoby jednego błysku światła naturalnego, silniejszego ponad to, aby cię porazić. – Czy nie można by zobaczyć przynajmniej promyka tego światła, o którym mówisz?
– Owszem, można. Zaraz będziesz miał tego dowód, co mówię. Otwórz oczy. – Mam je otwarte – odrzekłem. – A więc spojrzyj tam, w głąb morza kryształu. Spojrzałem w górę i w tym momencie zabłysła w niezmiernej dali smuga światła, cieniutka jak nić, lecz tak olśniewająca, tak jaskrawa i przenikliwa, że oczy moje nie były w stanie tego znieść. Zamknąłem je i krzyknąłem tak silnie, że zbudziłem ks. Leomoyne (obecnego tutaj), który spał w sąsiednim pokoju.
Leave a reply